piątek, 29 stycznia 2016

Komoda i Prowansja...na razie w filmie;)


Witam wszystkich bardzo serdecznie:)
No i mamy ferie! W sensie nasze dzieci;) Trochę odpoczynku i radości z przebywania razem i więcej. W związku  z tym u nas dziś  bardzo luźna atmosfera, zazwyczaj o tej porze każdego dnia przygotowuję wszystko, co związane z życiem szkolnym dzieci, kanapki, itd, ale teraz kompletny luz i fajne klimaty:) Kolacja później, więc mogę trochę tu popisać, a bardziej pokazać, co tam ozdobiłam ostatnio:)
W poprzednich postach było sporo shabby, a dziś trochę bardziej w klimacie country chic. Jakiś czas temu wyszperałam starą, trochę podniszczoną komodę, pomalowaną przez kogoś na malinowy kolor i porysowaną długopisem przez jakąś dziewczynkę o imieniu Sonia, tak myślę, bo wiele napisów było z tym imieniem;)
Od razu, gdy zobaczyłam tę komodę to pomyślałam, że ładnie będzie się prezentować w szarościach w połączeniu z kremową bielą. I koniecznie szablony na narożnikach szuflad. Jakoś tak mam, że od razu widzę "nową szatę" mebelka i staram się już nic nie zmieniać, aby nie przekombinować, ufam swojej intuicji.
Komoda przed:



I komoda po:





W tym tygodniu poproszono mnie także o przygotowanie dwóch kuferków dla wspaniałych kobiet. To kobiety ciekawe świata, zawsze uśmiechnięte i bardzo sympatyczne, mam przyjemność je obie znać:))) Pomimo to, zastanawiałyśmy się z zamawiającą nad motywami na kuferkach. Doszłyśmy do wniosku, że motywy z wizerunkiem miast czy państw będą "bezpieczne". I na jednym jest Paryż i jego symbole, na drugim Holandia, a więc wiatraki, tulipany, stroje ludowe...:) Do każdego kuferka jest jeszcze zakładka:)








I jeszcze dwie kolejne ramki dla pewnego rodzeństwa:)


Na koniec pragnę Wam życzyć dobrego weekendu, ma być piękna pogoda:) A jeśli nie, to może obejrzycie film, który widziałam. To nie jest żadna nowość ("Zjawa" wciąż przede mną;), ale jeśli kochacie piękne krajobrazy z Prowansji, lubicie język francuski to ta komedia obyczajowa jest dla Was:) To "Dobry rok"...film pełen absolutnie cudownych zdjęć tej malowniczej krainy, z zachwytem patrzyłam na uroczy prowansalski styl łączący francuską klasykę i południowy luz. I aktorzy...a więc Russell Crowe i Marion Cotillard, a to wszystko w reżyserii Ridleya Scotta:)
Fabuła jest banalna, jak to często w komediach, ale przekaz jak dla mnie mocny. Bo oprócz tych cudownych krajobrazów przychodzi do głowy refleksja...czy my potrafimy odpoczywać, co robimy ze wspomnieniami i jakie wartości wyznajemy. Czy są to pieniądze? One były ważne dla głównego bohatera Maxa, świetnego maklera giełdowego, bezdusznego i kochającego tylko siebie, ale wszystko ma swój czas. Trzeba w życiu znaleźć miejsce w głowie i sercu na miłość, na pasje. Maxa to nie interesuje, nie jeździ na urlopy, na weekendy, odpoczywa na giełdzie...Pieniądz i pieniądz. Aż pewnego dnia dostaje informację o  śmierci wujka w Prowansji. Nie kontaktował się z nim dziesięć lat, a zawdzięczał bardzo wiele. Wujek zostawia siostrzeńcowi piękny dom i winnice w Prowansji...jak szybko i czy w ogóle Max spadek spienięży? Warto zobaczyć film, by się tego dowiedzieć:)
Ja jestem bardzo zadowolona, bo pośmiałam się trochę i "napatrzyłam" na piękne ogrody, na cudowne meble ogrodowe,  wszechobecne stoliki, konsole, komody...na piękne krajobrazy! A co ważniejsze, odpoczęłam od wszechsłyszalnych tematów...i znajomych, którzy się tylko nakręcają kodami, sortami i wszystkim, co usłyszą w TV, tamtej czy aktualnej...Jak dobrze mieć swoją przestrzeń:))) Owszem, trzeba mieć swoje zdanie i ja je mam, ale ile to można mielić;))) Ja tam wolę takie filmy:


No dobrze, lecę na lekką kolację, a potem wracam na wycieczkę po ulubionych blogach...jutro dłużej śpimy;)))

Pozdrawiam:) Monika

niedziela, 24 stycznia 2016

Łoże dla księżniczek i dzielny Królik:)

Witam wszystkich! Pragnę podziękować za tyle dobrych słów, które zostawiacie w  komentarzach, to bezcenne:))) Bardzo lubię tę naszą atmosferę blogową, sympatyczną i pełną właśnie ciepłych, serdecznych słów:)
Ale nie tylko tak sielskie słowa docierają do mnie;) Zacytuję Wam słowa  pewnej wiadomości, którą dostałam...uwaga, pisownia oryginalna;) Cóż...gusty są różne i chyba największym plusem, jeśli nie jedynym, jest miłość męża do żony;)
Uwaga, cytuję: 
to pudelko slabo pani wyszlo,ani postarzanie ,tak samo mlo serwetek na tym pudelku,juz od dluszego czasu sledze pani prace niekture sa spoko,anie kture latwzna, moja zona takze robi takie rzeczy decupase,florystyka,ale jej prace sa wykonywane z pietyrzmem,i bardzo staranie ,nie idzie na latwizne,moze kiedys sie spotkacie

Drogi Obserwatorze...wszystko w życiu jest kwestią gustu, dlatego takim fenomenem jest nasza różnorodność. Osoby, które wykonują dekoracje do domu czy ozdabiają meble, a do nich należę, pracują na zlecenie konkretnej osoby, o konkretnym guście. Np. są zwolennicy stylu shabby chic, ale są także tacy, którzy wolą meble w oryginale bez zmian. Tak po prostu jest! I uważam to za coś bardzo cennego:)))

Dzisiaj chciałabym Was prosić o uruchomienie wyobraźni, bo niestety nie mam zdjęcia całego łoża, które ozdabiałam dla cudownej Pani Gosi ( wszystkie ostatnie prace trafiły do jej absolutnie pięknego mieszkania), pracowałam na elementach i takie będą zdjęcia:) Ale doskonale wiem, że każda z nas to księżniczka i wie, jak wygląda takie łoże;)
Poniżej zdjęcie wezgłowia przed zmianą, a potem kolejno górne i dolne po malowaniu i woskowaniu.








Jeśli chodzi shabby to na razie stop:) Ale pewnie nie na długo:)

Mam znajomą, która zbiera żaby...to znaczy wszystko, co kojarzy się z tymi żyjatkami;) A więc figurki, obrazki i inne cudeńka. Poprosiła mnie o dwie ramki, jedna na zdjęcie ukochanych wnucząt, z żabami, a jakże;) A druga ramka z kwiatami i kurczaczkami, bo tam będzie miało miejsce jajo, namalowane przez ukochanego siostrzeńca:) Ramki oczywiście mają szybki, na zdjęciu ich nie ma, bo się w nich odbijałam;)))





Zanim napiszę kilka słów o książce, którą chciałabym Wam polecić, pokażę zdjęcia księżyca, który ze mną wczoraj spacerował:) Od dziecka jestem zafascynowana tym ciałem niebieskim, zawsze lubiłam długo przyglądać się i zachwycać tym, jak się zmienia, tym, że zawsze jest i nie zna słowa "awaria";)



I na koniec książka, o której słyszałam wiele dobrego na zaprzyjaźnionych blogach. To: "Ostatnie dni Królika" Anny McPartlin.


Przyznam się do tego, że po lekturze tej książki miałam pustkę w głowie. To znaczy czułam się "wyprana", przepraszam za kolokwializm. Książka dotyka arcytrudnego tematu, z którym w większości spotykamy się w rodzinach, sąsiedztwie i w mediach. To nowotwór. Temat trudny, niewygodny, dręczący. Tymczasem autorka tak przedstawia nam walkę z nowotworem, że momentami pękamy ze śmiechu, by za chwilę płakać i pytać "why?" I dlatego po takiej huśtawce emocjonalnej czułam się jak napisałam "wyprana".
To historia mojej rówieśnicy, a więc młodej osoby ( 40 lat to przecież wciąż wszystko przede mną;), która trafia do hospicjum. Walka Mii ( to imię bohaterki) z rakiem dobiega końca. Jej rodzice,a szczególnie absolutnie szalona mama, wciąż wierzą w wyzdrowienie ukochanej córki, którą wszyscy bliscy nazywają Królikiem:) Szukają różnych metod i pomocy z każdej strony. Mama na przemian wybucha niekontrolowanymi wybuchami śmiechu i napadami żalu.
Rodzeństwo Królika musi podjąć decyzję, kto zaopiekuje się nastoletnią córką Mii, Juliet. Dziewczyna jest załamana tym, że jej mama umiera, ale jednocześnie stara się tego nie pokazywać matce. Boi się  przyszłości bez mamy.
Królik wraca w myślach do swojej pierwszej miłości, do Johna, który także ciężko zachorował. 
Pomimo, że cała historia to przegrana walka z rakiem, to jednak podnoszą na duchu opisy zachowania najbliższych, ich wielka miłość do Królika, pewna normalność, którą starają się zachować. Bo mam wrażenie, że chorzy najbardziej nie lubią właśnie sztuczności w naszym zachowaniu. Anna McPartlin pokazała w swej książce, że nie jest to potrzebne. 
Myślę, że książka nie wszystkim się spodoba, ja należę do osób, które będą pamiętały o tej książce. Bo przecież nie wiemy, co przyniesie życie...a jeśli przyniesie to najgorsze, to wtedy przypomnę sobie niezwykłą historię Królika, jej krótkie, ale jakże wartościowe życie:)))
Życzę dobrego tygodnia:))) Monika

piątek, 15 stycznia 2016

Toaletka i "The Arrival"...

Nie wiem, czy już o tym pisałam, ale jedyną formą widowiska i rozrywki, która przyciąga mnie do telewizora to sport;) I właśnie z wypiekami na twarzy, radością  i dumą w sercu,z zaparzoną zieloną herbatką patrzyłam na naszych cudownych chłopaków, którzy ograli dziś Serbię, ależ to był mecz! Ledwie ochłonęłam z emocji po arcyważnym spotkaniu siatkarskim między Polską i Niemcami...a tutaj dziś znów mega duża dawka adrenaliny... tak, jestem wielkim kibicem sportu. Odkąd pamiętam kibicuję, i nieważne, czy skakał Małysz, czy biegnie Justyna Kowalczyk, czy grają Lewandowski i spółka, czy broni Szmal czy szaleje nad siatką Kurek...Zostawiam wszystko i oglądam:) Uwielbiam ten rodzaj radości, czy niepewności, bo przecież wyniki są różne;) A więc trzymamy kciuki za naszych, za wspaniałą atmosferę, bo przecież tegoroczne mistrzostwa w piłce ręcznej odbywają się w Polsce!
Inny rodzaj radości to, jak wiecie...i tutaj trzeba zejść na ziemię;), praca z pędzlem. W przypadku obcowania z tak pięknymi meblami osiąga się także pewien rodzaj szczęścia, czeka się na efekt końcowy, dokładnie jak w sporcie:)
Oczywiście zgadzam się z tymi osobami, które twierdzą, że te meble są piękne i nie trzeba nic zmieniać...pełna zgoda, ale zmiany chcą osoby, które tak, jak w tym przypadku są wielbicielami stylu shabby chic. I rzeczywiście tak jest, że w zależności od koloru ścian, dekoracji i wystroju, brązowe meble wyglądają "ciężko", a po przemalowaniu nabierają pewnego rodzaju lekkości. Tak było z poniższą toaletką:))))
Poniżej zdjęcia. Toaletka została rozmontowana, więc nie widać lustra głównego i luster bocznych, ale do finalnego ujęcia złożyłam całość.



Blat toaletki był delikatnie  zniszczony, więc było szlifowanie, a wcześniej porządne odtłuszczanie całych powierzchni.
Pogoda nie sprzyjała robieniu zdjęć, więc nie jestem do końca zadowolona z jakości fotografii, ale efekt mojej pracy widać, więc jestem zadowolona:)




I jeszcze chciałam Wam napisać o bardzo ciekawej książce, która przyleciała z Australii jako prezent dla pewnej przesympatycznej Michasi.
Jak dotąd nie słyszałam o tej książce, a jest naprawdę bardzo wzruszająca. W zasadzie tę ksiązkę się nie czyta, lecz ogląda, ponieważ reprezentuje ona gatunek powieści graficznej.
Autorem jest Shaun Tan, który za pomocą zachwycających ilustracji i wyjątkowego daru opowiadania tylko obrazem, potrafił w przekonujący sposób oddać uczucia towarzyszące emigrantom.
Zachwyca też wydanie książki, zresztą sami zobaczcie, poniżej kilka fotografii:)







Głównym bohaterem jest mężczyzna, który w poszukiwaniu lepszego życia musi zostawić swój dom, żonę i dziecko, i wyruszyć w nieznane. Widzimy piękne rysunki, zwracają uwagę detale, jak ściśnięte dłonie, zatroskane spojrzenie, czułe pożegnanie.  Bohater płynie bardzo długo statkiem, trafia do kraju z pogranicza realu i fikcji. Widzimy surrealistyczne domy, dziwne zwierzęta, obcą kulturę.  Oglądając kolejne rysunki przeżywamy razem z bohaterem jego samotność, tęsknotę, wielkie zagubienie. Książka jest pełna symboliki, odwołań do licznych wielkich emigracji w dziejach świata. Każdy oglądający tę książkę może interpretować ją "po swojemu", bo przecież żeby się czuć zagubionym, nie trzeba emigrować, można się czuć obco także wśród "swoich". 
Jak widzicie interpretacji może być wiele, taki rodzaj powieści to pole do popisu dla ludzi obdarzonych wyobraźnią. Ja jestem zachwycona szczególnie wydaniem tej książki,  przypominającą rodzinny album ze zdjęciami, a także pomysłem autora na przekazanie nam, jak może wyglądać samotność i co znaczy tęsknota za rodziną. 
Warto zwrócić uwagę, że autor otrzymał w 2011 roku prestiżową nagrodę Astrid Lingren Memorial Award oraz Oskara za krótkometrażową, animowaną adaptację swojej książki "The lost thing". 
Polecam, pozdrawiam i życzę dobrego weekendu:)))