niedziela, 27 listopada 2016

W zasadzie to o pidżamie w zebry;)))

No to się pewnie nasłucham po tym poście;) Że jak mnie nie ma, to nie ma, ale jak się pokażę to już tyle tego, że ho, ho;) Cóż, tak się składa, że w  życiu pilnuję hierarchii wszystkich swoich przestrzeni, jeżeli dopuszczę do bałaganu choć w jednej, to inne też się sypią. Więc nie jestem tu żadnym odmieńcem i moja rodzina to numer 1. A praca to numer 2. Jeżeli numer 1 da w kość, jeżeli numer 2 da w kręgosłup to na pisanie na laptopie nie ma sił, niestety nie jestem panią z reklam, która zrelaksowana i w pięknej koszuli, i oczywiście z uśmiechem na twarzy o godz. 21 rozkłada się w swej sypialni z tabletem na łożu i zagląda do świata wirtualnego;) Ja niestety o godz. 21 zakładam swoją pidżamę, ostatnio w zebry;), zaparzam herbatkę imbirową, i idę spać, jakieś pół godziny czytam, albo wydaję mi się, że czytam i następnie odpływam w ramiona Orfeusza:) Ale....dzięki temu na drugi dzień jestem pełna energii, jestem świetnie zorganizowana i  zwyczajnie mi się  chce:))))
A co to wszystko oznacza...Ano oznacza to, że w pracowni działo się i dzieje, że kilka książek mam w zanadrzu do polecenia, że obejrzałam sporo fajnych filmów, dziś polecę jeden z nich, no i nie będę tu oryginałem, ale ja po prostu mogłabym spać w ogrodzie. Nasz nowy ogród dopiero nabiera kształtów, ale kilka akcentów, które przygotowałam, już pokazują mi, że będzie tak, jak sobie wymarzyłam. Dużo bieli, akcentów sielskich, rustykalnych, trochę stylu shabby chic;kocham wieś, z każdym dniem jeszcze bardziej się w tym utwierdzam i jestem bardzo szczęśliwa w miejscu, które wybraliśmy sobie na nasze miejsce życia.
To może zacznę od pracowni. Najpierw kuferek  dla miłośniczki fotografowania. To będzie urodzinowy prezent.

Martyna kocha konie, więc mama zamówiła dla niej pudełko na chusteczki i obrazek.



Do Janeczki pojechały komplety lawendowe składające się z herbaciarki i deseczki w kształcie cebulki.



Aneta kocha zwierzęta, ale w dekoracjach pokochała szczególnie te z sowami. Była taca, był zegar, przyszedł czas na chlebak:)



Do malutkiej Igi powędrował kufer na pierwsze pamiątki.



A teraz chwila przerwy w kufrach;) Poniżej w roli głównej pniaki! Najpierw w oryginale, gdy przyjechały wieczorową porą z tartaku, a potem wykorzystane jako stoliki nocne. Sporo pracy kosztowało wyczyszczenie ich, wysuszenie, ale efekt jest zadowalający. No i nie byłabym sobą, gdyby na nich nie było szablonu;)






Zostaniemy przy naturze, przy podkreślaniu piękna drzewa, jego słojów, pęknięć. Do ozdobienia komody poniżej posłużyłam się lakierobejcą w kolorze dębu rustykalnego. 




Bardzo lubię ten kolor, więc szafka na klucze także powstała w takiej stylistyce.





Oliwia także kocha konie, jest wspaniałą dziewczyną i sprawiłam dla niej prawie urodzinowy prezent, składający się z zegara, z lustra i kubka na długopisy.





Marysia to kolejna dziewczynka, kochając konie. Kuferek poniżej to także urodzinowy prezent.


Takich szafek na klucze, jak poniżej, wykonywałam już kilka. Cieszę się, że wzór się spodobał. W tym przypadku była jedynie prośba o dodanie miejscami koloru złotego.


Komplet składający się z herbaciarki i pudełka z podkładkami pod kubki powędrował do Anglii:)




Lubię farby akrylowe, uwielbiam kredowe, ale od jakiegoś czasu "chodziły" za mną farby tablicowe. Wykorzystałam je przy malowaniu frontów szuflad do komody. Może ona służyć do przechowywania żywności, tak, jak na zdjęciach poniżej, a jeśli nie, to napis można zmazać, wiadomo, jak z tablicy i napisać coś innego. Bardzo podobają mi się uchwyty w kształcie sztućców, pomyślałam, że będą pasowały do tej "kuchennej" komody:)






Mama Zosi i Karola zamówiła dla nich tabliczki na drzwi, informujące kto jest właścicielem pokoju;)



Kolejny urodzinowy kuferek to prezent dla Kornelii, miłośniczki muzyki:)


I jeszcze jeden kufer, miało być shabby i z ornamentami na rogach.





A teraz przejdziemy do ogrodu:)
Jakiś czas temu trafiłam na starą żeliwną studnię.



Bardzo lubię ogrody właśnie z takimi studniami. A więc farba w ruch, wcześniej porządne  czyszczenie i studnia żyje na nowo:))) Szkoda, że nie ma kolorowych kwiatów, ale z wrzosami prezentuje się też dobrze:)



I domek narzędziowy "na surowo" i "na sielsko", tak, jak lubię najbardziej:)




Jak widzicie biegam z pędzlem, gdzie się da:)  Teraz pracuję nad dwoma komodami i nad drzwiami, niebawem efekty pokażę:)

*

I na koniec chciałabym polecić bardzo dobrą książkę, pt: "Siostra". Autorka, jak dla mnie nowe nazwisko, to Rosamund Lupton. Po przeczytaniu tej pozycji, wiem, że sięgnę po kolejne.


Choć książkę tę zalicza się do thrillerów, to dla mnie jest ona także powieścią psychologiczną. Autorka dotyka wielu trudnych spraw, takich jak śmierć bliskiej osoby, w tym przypadku siostry głównej bohaterki. Beatrice i Tess to siostry, choć kompletnie inne. Mnie osobiście zaimponowała niesamowicie ta, która umarła. Jej radość , podchodzenie do życia, jako największego cudu jest szczególnie bliskie. Polubiłam tę postać. Starsza z nich to przykład wielu kobiet współczesnych, zapracowanych, goniących, śpieszących się, wydających duzo pieniędzy na dobre ubrania, by pod ich fasadą udawać silne, pewne siebie i świetnie radzące sobie ze wszystkim. Życie tę grę szybko zweryfikuje, Beatrice zmieni się i będzie robić wszystko, by wyjaśnić śmierć siostry. 
Bardzo ciekawym wątkiem w książce jest także wątek o chorobie, na którą zmarł brat sióstr. To mukowiscydoza. Słyszałam trochę o tej chorobie, ale dzięki książce, wiem dużo więcej.
Jeśli lubisz rozmyślać o kruchości życia, jeśli lubisz opowieści o relacjach w rodzinie to ta książka spodoba Ci się. Ja jestem nią zauroczona.
Częste zwroty akcji, brak jednoznacznej odpowiedzi na to, kto zabił Tess, ciągłe zastanawianie się, kto jest ojcem dziecka Tess, bo zmarła zaraz po urodzeniu synka powodowało  że, nie mogłam od książki się oderwać. 
Dużym atutem jest okładka, w pięknych kolorach. Następne książki Rosamund mają okładki podobne. Dzięki  temu książki tej autorki są rozpoznawalne:)


*


Jeśli jeszcze nie wiedzieliście filmu poniżej, to koniecznie obejrzyjcie nawet teraz, bo to film krótkometrażowy, a więc trwa jakieś 30 minut. Nie jest nowy, bo powstał w 2003 roku, nawet było nominowany do  Oskara w tej kategorii. To film czeski, kręcony częściowo w naszym Szczecinie. Film piękny, wzruszający, mądry. To "Most".
Dla mnie to taka perła pośród wszelkich "Pitbulów" i innych takich. Przepraszam tych, którzy lubią takie coś...Ale jak dla mnie to po prostu takie filmy to gwałty na słowie...Przeraża ilość przekleństw! Ile można tego słuchać! Czy to konieczne? ok, nie muszę lubić, komuś nie podoba się "Most".
Ale jednak myślę, że takich będzie niewielu, bo miłość ojca do syna, strata, żałoba, zmiana życia, wyjście z narkotyków, znalezienie celu to tematy bliskie każdemu z nas, bez względu na to, czy mamy dzieci, czy nie. W filmie straszną decyzję musi podjąć akurat ojciec, ale kto wie, czy nie będziemy musieli kiedyś tak wybierać, oby nie. Tego sobie i Wam życzę. Kino czeskie jest piękne, a film "Most"jest na to dowodem:)




No tak, wyszło dużo, jak zwykle;) Ale co tam mamy nowy tydzień, trzeba się cieszyć. Lecę po swoją pidżamkę zeberkę i poczytam jeszcze, chyba, że Orfeusz się upomni i zamknie mi oczy, ale choć kilka stron, znacie to prawda? Tak bardzo się cieszę, że jestem w grupie tych, którzy kochają czytać. nic tak nie ubogaca i nie daje tyle radości, co czytanie, i pisanie, jak widać też;)))
Dobrych dni:) Monika