Nie będę oryginalna, bo podobnie jak na większości blogów napiszę, że już po świętach i że trzeba wrócić na właściwe tory;) Ale cieszę się, że nastrój świąteczny nas nie opuszcza, za nami dni pełne przemyśleń i refleksji.
Jak nie raz pisałam, nigdy na tym blogu nie będę odwoływać się do religii czy polityki. Te dwie przestrzenie to bardzo prywatne sprawy i obie doprowadziły do wielu kłótni, ba, nawet wojen. A ja bardzo nie lubię, gdy ludzie się kłócą...
Jakie byłe tegoroczne święta? Jestem z siebie dumna, wiecie dlaczego? Bo wreszcie zdecydowałam sama, że wcale nie muszę siedzieć przy pełnych stołach, bo tak nakazuje kultura i tradycja. Owszem, byłam, zjadłam i poszłam;) Wiem, że nikogo nie uraziłam i wiem, że rodzina rozumie, że ja to muszę trochę sama ze sobą...
Mam wrażenie, że ludzie, szczególnie ci, którzy mają rodziny, zapominają o czasie spędzonym sami ze sobą. To znaczy, nie umieją niczym wypełnić tego czasu, nudzą się. Apeluję, w życiu bywa różnie, może się tak zdarzyć, że zostaniemy sami, więc nauczmy się go wykorzystywać, nie marnujemy go.
We mnie panowała dzika radość, bo wreszcie mogłam poczytać to, co zaczęłam, mogłam siedzieć na pniaku i patrzeć na zachód słońca, i nie myśleć, że muszę już iść do domu. Miałam w sobie dużo pokoju i obiecałam sobie, że już go nie wypuszczę, zobaczymy, czy mi się uda. Postaram się:)
Dziś pokażę kolejne metamorfozy, którymi zajęłam się przed świętami i dwa kuferki, zamówione jako prezenty, jeden dla siostry, drugi dla teściowej:)
Komoda, którą miałam zmienić wyglądała tak, jak poniżej. Sama w sobie, jest piękna, ale było zamówienie, by dopasować ją do absolutnie cudownych wnętrz domu pani Gosi, która kocha styl prowansalski, łączący estetykę francuskiej wsi z pałacową klasyką. A więc dużo przetarć, bielenia i postarzania.
I jeszcze dwa krzesła, znacie już je. Wcześniej dekorowałam je w przewagą szarości, teraz jest więcej brązu.
Gdy pracowałam przy tych krzesłach, akurat była u mnie moja czteroletnia chrześnica, zabawne było to, jak dziecko nie może się nadziwić, że krzesło ma zwierzęce nogi;)))
I jeszcze kuferki. Pierwszy z nich zamówiła u mnie nasza blogowa koleżanka, miłośniczka rękodzieła i ogrodów. Janeczko, bardzo dziękuję i jeszcze raz wszystkiego dobrego w Nowym Roku:)
A to blog naszej koleżanki: http://mojechwilewytchnienia.blogspot.com/
Kuferek miał być "spokojny", pasujący do mahoniowych mebli i dla miłośniczki kwiatów.
I drugi kuferek. Zamówiony dla teściowej, która lubi jasne kolory i jest miłośniczką kwiatów, jak większość chyba kobiet, i mężczyzn na pewno też:)
Tak zakończyłam rok, jeśli chodzi o zamówienia:) Mam nadzieję, że kolejny rok będzie równie pełny spotkań z miłośnikami rękodzieła i będę potrafiła przygotować prace tak, by spełniły pokładane oczekiwania:)
Na początku pisałam o zachodzie słońca. W wieczór świąteczny wybrałam się z naszym ukochanym psem na spacer, oczywiście z aparatem. Długo patrzyliśmy na to żarzące się niebo. To był ten moment, gdy do serca wlewa się miłość i czuję się wielką wdzięczność za to, że jestem na tym świecie:)
I dla tych, którzy dotrwali do tego momentu...;) Chciałam polecić książkę, jedną z trzech, które udało mi się przeczytać podczas pięknych dni świątecznych. Jedną z nich jest "Wariatka z Komańczy" Marii Nurowskiej. Tę autorkę zna chyba większość z nas:) Bardzo lubię czytać jej książki.
Kolejny raz wędrujemy w chyba ulubione strony pisarki, w Bieszczady. To teren, do którego i ja mam słabość, choć byłam tam tylko raz. Wiele jest pięknych miejsc w Polsce, ale moim skromnym zdaniem właśnie w Bieszczadach i jeszcze na Mazurach można znaleźć prawdziwy oddech...od wszystkiego.
Bohaterką książki jest artystka Marta Kohn, która mieszkając praktycznie większość życia w Warszawie, wyjeżdża do znajomej starszej pani własnie w Bieszczady, do Komańczy. Wyjeżdża i już zostaje:)
Do miejscowości przyjeżdża trójka francuskich architektów, mają oni zrekonstruować spaloną osiemnastowieczną cerkiew. Jeden z nich zostaje mężem malarki. Wyjeżdżają do Lwowa...gdzie niedaleko przecież toczy się wojna. Marta zostaje w nią wmieszana...będzie więziona w Ługańsku. To czas gdy poznaje kilka ważnych osób, które mają wielki wpływ na jej dalsze życie, pełne wzlotów i upadków, cierpienia i miłości. I końcówka...OBŁĘDNIE PIĘKNA!
To oczywiście duży skrót tej powieści, ale jak będzie możliwość to zajrzyjcie do niej. Znajdziemy w niej piękne opisy Bieszczad, różne postaci miłości, od tej racjonalnej, poukładanej do szalonej i bez perspektyw.
Bohaterka jest mi bardzo bliska, bo podobnie jak ona, czasem czuję się trochę odludkiem;) W sensie takim, że nie lubię iść w tłumie do przodu, w tłumie, który jest zainteresowany tylko materializmem, opłacalnością i konsumpcją. Ja tam wolę sobie spacerować boczną ścieżką, na końcu której jest może właśnie taki zachód słońca, który widziałam, a nie kariera, konto i tzw. sukces zawodowy;)
To tak oczywiście z przymrużeniem oka, nie chcę nikogo obrazić, ale blog traktuję jako pamiętnik z sekretami, więc dzielę się z Wami swoimi poglądami, tajemnicami, tym, co mi w duszy gra:)
Kochani, życzę Wam w Nowym Roku właśnie pokoju w sercu, miłości czasami racjonalnej, a czasami szalonej, i życzę Wam i sobie, byśmy potrafili, bez względu na wszystko, wciąż patrzeć na świat jak dzieci...czysto, bez kalkulacji i z radością:)))
Pozdrawiam! Monika