sobota, 20 lutego 2016

Małe dylematy przy blogowaniu, na szczęście nie moje;) I...różne różności, od boho po Schmitta;)

     Witam Was i pragnę podziękować za Wasze komentarze pod każdym postem. Są one dla mnie niezmiernie ważne, ponieważ na ich podstawie wyciągam wnioski, co może się spodobać, jakie kolory warto wykorzystywać w pracy, które motywy i wzory są ciekawe:) Wasze zdanie jest dla mnie bardzo, bardzo ważne.
Spotkałam się na blogach z opisami wypalenia niektórych blogerów, jak dobrze, że mnie jeszcze nie dopadło i mam nadzieję, że nie dopadnie;) Bardzo lubię te nasze spotkania blogowe, mamy tu pewien klimat i jest ekstra;) Zauważyłam, że niektórzy mają problem z tym, że ktoś kogoś kopiuje, ktoś robi podobne zdjęcia, aranżacje, ktoś komentuje, a ktoś tylko zagląda, itd. Poczytałam trochę o tym.
Zobaczyłam, jak różnie podchodzimy do blogowania...dla niektórych to czysta przyjemność, a dla niektórych bardzo poważna sprawa. Szanuję każde podejście, ale skupiam się na swoim;)
Dla mnie blogowanie to przede wszystkim przyjemność, powiązana z tym, co robię każdego dnia. Lubię rozmawiać, lubię pisać, przyglądam się opiniom, cennym komentarzom. W tych uwagach o różnych stronach blogowania, czytałam także o tym, że ludzie słodzą, że to taki krąg adorujących siebie nawzajem. Przepraszam bardzo, to chyba te osoby mają taki problem. Ja o tym kompletnie nie myślę. Jeżeli np. ktoś zostawia u mnie komentarz wychwalający jakąś dekorację pod niebiosa, a tak naprawdę w sercu myśli coś innego, to jest po prostu fałszywym człowiekiem i tyle. Przecież tacy też są. I w sieci, i w realu. Trudno. To ich problem, nie mój. Myślę, że nie trzeba się tym zajmować. 
Moje zdanie jest takie, jeżeli kogoś zainspiruję do wykonania jakiejś dekoracji, czy do przeczytania książki, czy obejrzenia filmu, odwiedzenia fajnego miejsca to spełni się moje marzenie, jakim było założenie bloga. I tyle w tym temacie. Nie chcę nikogo naśladować, ale oczywiście przecież także inspiruję się tym, co zobaczę u Was:) W ten sposób własnie uczymy się od siebie nawzajem:)))
Ok, to tylko mój komentarz na to, co ostatnio zauważyłam na części blogów.
A propos inspiracji...Od dawna marzyłam o tym, by przygotować komodę w stylu boho (choć trochę). Widziałam wiele różnych przykładów w sieci i spróbowałam swych sił;)
Zakupiona komoda pierwotnie była sosnowa. Najpierw pomalowałam ją na brązowo, zależało mi na tym, by miejscami widoczne były słoje drewna. Kolejna warstwa to mieszanka farby kredowej Provence z domieszką farby akrylowej w kolorze Phoenix Blue.Całość pokryłam lakierem. Komoda ma wyglądać na "nadgryzioną zębem czasu". Wielką ozdobą są gałki ceramiczne, już je Wam pokazywałam przy niebieskiej komodzie, tym razem są w innym kształcie i kolorystyce, ale także ręcznie malowane w Indiach.
Przy ozdabianiu komody inspirowałam się trochę folkiem, trochę kulturą Indii i stylem hippie chic. Ważne dla mnie było, by pokazać miks pozytywnych barw i wzorów oscylujących między wpływami orientalnymi a artystyczną cyganerią.







Kolejna praca to komplet składający się z herbaciarki i czterech podkładek pod kubki:) Tu ta najważniejszy był dla mnie motyw:) Już kiedyś pisałam o malarstwie Magdaleny Rochoń, która mówi, że zajmuje się malarstwem z potrzeby serca natchnionej ulotną chwilą. Tematami jej prac są głównie kobiety, ale także kwiaty:) I własnie motyw bukietów kwiatów znajduje się na zestawie. Widzimy malwy, które kojarzę z dzieciństwem, z sielskim  życiem na wsi, w ostatnich latach trochę zapomniane, znów wracają do łaski:) Bardzo się z tego cieszę, osobiście jestem zwolenniczką rustykalnych, naturalnych ogrodów, nie dla mnie trawniki i iglaki;))) Oczywiście trochę żartuję, wiecie o co mi chodzi;)))
Kolor zestawu to antyczna biel, miejscami postarzana.







To ostatnie zdjęcie nie zawiera lokowania produktu, choć grzaniec z tej firmy jest wyborny;)))

Trochę dużo zdjęć dzisiaj, ale mam nadzieję, że nie zanudzę;)

Kolejna dawka romantyzmu to postarzana szafka, w stylu shabby chic, z motywem różanym.





I jeszcze jeden komplet  składający się z herbaciarki i podkładek. Ale tym razem chciałam jakoś inaczej...Na podkładkach napisałam kilka ważnych rzeczy z serii: "Przepis na życie";) Oczywiście można by takich podkładek przygotować więcej z innymi zaleceniami, ale jeśli nawet te cztery uda nam się wprowadzić w życie, to będzie dobrze:)))





I na koniec prac zegar z czarnym kotem, na szczęście, a co! Jutro powędruje do wielkiej miłośniczki tych czarujących zwierzątek:)



Dotrwaliście? Cieszę się:)))

I na koniec coś dla tych, którzy trwają w tym nałogu co ja;) Czyli są uzależnieni od czytania i nie rokują, by się z tego wyleczyli. Oj, jak dobrze mi z tym nałogiem. Książka i kawa...uwielbiam:)))
No więc. jak znajdziecie godzinkę, bo tyle się czyta tę książkę, to warto sięgnąć po kolejną kapitalną pozycję Erica Emmanuela Schmitta, pt.: "Małe zbrodnie małżeńskie". To krótki dramat, pisany tak przewrotnym językiem, zawierający tyle zwrotów akcji i niespodzianek, że mój zachwyt nad twórczością Schmitta trwa, ba, nawet się pogłębia.


Książka opowiada o miłości, nienawiści, zdradzie, zazdrości. Dwoje głównych bohaterów to Lisa i Gilles, małżeństwo z 15-letnim stażem. Są sobą znudzeni, wzajemnie się oskarżają. Prowadzą dialog, momentami bardzo ożywiony, kochają się, ale nie umieją już tego pokazać sobie wzajemnie. Nie chcą już walczyć. Jakie to aktualne, prawda? To tak trochę jak z kwiatkiem, jeśli o niego nie dbamy, umiera...Tak samo dzieje się ze związkiem, nie pielęgnujemy go i nagle okazuje się, że mieszkamy pod jednym dachem z prawie obcą osobą. Jesteśmy potem zdziwieni, że nie ma czego ratować. O takich dylematach jest ten krótki dramat. Świetnie się go czytało, zaznaczałam też kilka mądrych zwrotów, czy może nawet definicji. Najbardziej podobały mi się słowa o związku:

"Każdy związek jest domem, do którego klucze znajdują się w rękach mieszkańców. Jeśli zamknie się ich od zewnątrz, dom stanie się więzieniem, a oni więźniami."

Albo jeszcze  słowa Lisy:

"Co to znaczy kochać mężczyznę? To znaczy kochać go na przekór sobie, na przekór całemu światu. To znaczy kochać go w sposób, na który nikt nie ma wpływu. Kocham twoje pragnienia, a nawet twoje awersje, kocham ból, jaki mi zadajesz, ból, którego nie odczuwam jako bólu, ból, o którym natychmiast zapominam, który nie pozostawia śladów. Kochać to znaczy mieć tę wytrzymałość, która pozwala przechodzić przez wszystkie stany, od cierpienia do radości, z tą samą intensywnością."

Kochani, a więc życzę Wam tej nieustannej miłości...może na przekór sobie, może na przekór światu. Nieważne. Najważniejsze to kochać, to prawdziwy sens naszego życia:)


sobota, 13 lutego 2016

Komplety są passe;))) Kreacja ze szczyptą szaleństwa;)

Jak większość z nas, bardzo lubię przeglądać wszelkie czasopisma, poradniki i katalogi dotyczące aranżacji wnętrz. Jakiś czas temu wpadłam na pomalowane krzesła, które według tradycjonalistów mogą być odnowione, ale żeby malować je na kolorowo...to już prawie zbrodnia w tym przypadku;) No i ja tę zbrodnię popełniłam;) Zakupiłam piękne, stare krzesła dębowe i powędrowałam ścieżką wydeptaną przez Annie Sloan. Własnie ona mnie zainspirowała do tego, by trochę zaszaleć z kolorem. A jak wiecie kocham kolor! Dlatego dziś będzie kolorowo:)
Najpierw krzesło...wiem, wiem, już jest piękne:) I zgadzam się z tymi, którzy twierdzą, że po co coś zmieniać. Ale ja swoją propozycję kieruję do tych, którzy nie traktują urządzania mieszkania zbyt serio, a do nich należę;) A niech to będzie kreacja ze szczyptą szaleństwa! 


I druga szansa czterech krzesełek.
Pierwszy kolor to pastelowy błękit, uwielbiam ten kolor! Jest często stosowany przy stylizacjach skandynawskich i francuskich. Miejscami położyłam wosk postarzający i popracowałam przy  przetarciach, które "przypominają", że to mebel wiekowy...;)




Kolejna odsłona to turkus...wznosi powiew egzotyki, daje wrażenie przestrzeni, delikatnie ożywia wnętrze. Widzę takie krzesło przy stylizacjach retro z przymrużeniem oka, albo jako mocny akcent w stylizacjach romantycznych.




Kolejny kolor...zielonkowo-niebieski odcień, bardzo przyjemny dla oka. Możemy spotkać ten kolor w stylizacjach skandynawskich lub we francuskim rokoko.




I na koniec w klimacie Prowansji, bardziej romantycznie...





I cała czwórka razem...może w jakimś domu przy jednym stole? Dlaczego nie:)))


Już wiecie o moich wieczornych spacerach i wpatrywaniu w się w niebo. A to księżyc, a to zachód słońca, a to jeszcze coś innego. Jako wielka miłośniczka koloru musiałam takę grę kolorów złapać w kadr...Uwielbiam:)))


I na koniec jeszcze moja praca z córcią...osłonka z klamerek do bielizny.


Instrukcja wykonania na portalu www. czasdzieci.pl, z którym współpracuję:)
http://czasdzieci.pl/inspiracje/id,67235c3.html

Kochani, życzę Wam pięknej niedzieli:))))


sobota, 6 lutego 2016

W serduszkowym klimacie i o nocy bez księżyca;)

Witajcie!

Kochani, widziałam u nas żurawie! A to oznacza, że zbliża się wiosna, zresztą u nas dziś było tak pięknie, że nie wyobrażam sobie, by jeszcze spadł śnieg. Ale jednak wciąż jest luty i myślimy np. o Walentynkach. Nie ma sensu się tutaj rozwodzić, czy to polskie święto czy obce, na to za późno;) Od lat w połowie lutego wszędzie widzimy czerwone serduszka i nie uważam, by było coś złego w tym, że 14 -go lutego nasze brzydsze polowy szykują lub zapraszają na kolacje, kupują perfumy czy wręczają kwiaty. Ja wiem, że tak powinno być cały rok, ale myślę, że jest w tej całej otoczce dużo radości i tego się trzymajmy:)
Inną rzeczą jest to, że św. Walenty jest patronem osób chorych na epilepsję, nerwicę, itd., czyż miłość czasami nie przypomina choroby? Znalazłam ciekawą definicję miłości:

Miłość to najbardziej niebezpieczna choroba. Objawia się zaburzeniami trawiennymi, łomotami serca, brakiem koncentracji, zatraceniem kontaktu z otaczającą rzeczywistością...A gdy jest złośliwa, prowadzi do pęknięcia serca. I nie ma na to wszystko lekarstwa. Trzeba żyć dalej...

U mnie w pracowni motyw serduszek także się pojawił:) Komplet składający się z regaliku z dwoma szufladami, a do tego stojak na biżuterię. Całość bardzo delikatna:)





A niżej tacka także z motywem serduszka. Bardzo podoba mi się ten odcień różu, to róż wiktoriański.





 Jak serduszka, to i zawieszki i ramki:)



Dość dużą popularnością cieszą się ostatnio zawieszki z napisem "Witamy", więc powstała kolejna, pasująca do stylu loft albo industrialnego:)


Gdy ozdabiałam poniższą dekorację, zastanawiałam się, czy ktoś jeszcze zawiesza w domu termometry?;) Ale tak bardzo lubię ten sielski motyw, że pomyślałam, a nuż;)



Gdzieś tam w środku wciąż  mam w sobie dziecko, w sensie takim, że nawet jak idę na spektakle od lat 4....bawię się cudownie. Lubię różne formy teatralne. Najbardziej przekonują mnie takie, gdzie mamy do czynienia z obrazem i gestem i żeby zrozumieć sens historii, trzeba się pogłówkować i porozciągać umysł. A stan rozciągania umysłu uwielbiam i robię wszystko, by umysły naszych dzieci osiągały także ten stan. Zawracam uwagę na to, by nie tylko szklany ekran w domu na wygodnej kanapie zapełniał im czas. To takie proste. Siedzimy przed telewizorem, kodujemy obrazy, "wciągamy" to, co słyszymy...i koniec;) To duże uproszczenie. Wiem. Ale teatr to przestrzeń, do której chętnie zaglądam. Byliśmy akurat w Teatrze Lalek, to było dość wczesna, przepołudniowa godzina w niedzielę....spodziewałam się garstki, a wszystkie miejsca były zajęte. To budujące. 
Widok roześmianych oczu, otwartych usteczek najmłodszych widzów na długo zostaje w pamięci.
Bardzo lubię taki typ rodzica, sama staram się takim być, który zwraca uwagę na rozwój kultury u dziecka poprzez różne formy, poprzez teatr także. Dlaczego o tym piszę. Kilka dobrych lat temu pracowałam w dużym centrum handlowym. Niedziela w pracy była dla mnie koszmarem. Z niedowierzaniem patrzyłyśmy z koleżankami na często te same twarze osób, które co niedziela z całą rodziną pielgrzymowały po sklepach. Cały dzień w galerii. Zastanawiałyśmy się, co w piękną pogodę, w niedzielę, w zamkniętym molochu, jakim jest każde centrum robią te dzieci! Ale co dzieci mogą, przykład idzie z góry. Marzyłyśmy sobie nie raz, że zamiast sterczeć w pracy, gdybyśmy tylko mogły, to leżałybyśmy na trawie i miały wszystko gdzieś;) 
Trochę mnie poniosło z tymi wywodami, ale wśród Was jest mnóstwo miłośniczek przyrody, więc wiecie, o co mi chodzi.
Ale wrócę do naszej sztuki. To była "Noc bez księżyca". Główną bohaterką jest mała dziewczynka, która ma różne sny,a w nocy dzieją się dziwne rzeczy, np. znika księżyc;)
Zostaliśmy oczarowani poetycką głębią, plastycznymi obrazami, niezwykłą choreografią. 
Żadną przeszkodą nie było to, że nie ma dialogów. Obraz kapitalnie działał na widza. 
Po spektaklu nasza Kornelcia zapytała, czy to wszystko było naprawdę, czy tylko na niby...;) I o to własnie chodzi, by dziecko potrafiło po swojemu zinterpretować to, co widziało, jeszcze nie musi tak, jak my, dorośli, kierować się w życiu żelazną logiką:)))




A jutro znów niedziela...na pewno spacer. Na dzisiejszym spotkałam piękne stadko, jak te piękne zwierzątka niewiele potrzebują, by być szczęśliwe....na takie własnie wyglądają. 
Może mówią: "Jest zielono, mamy co jeść, jest ciepło, jesteśmy razem, i jakaś niegroźna baba lata z aparatem, jesteśmy szczęśliwe:)". Czy my, ludzie potrafimy tak doceniać to, co mamy? W wielu przypadkach mam wątpliwości...ojej, ależ mnie ciągnie w stronę filozofowania..;) Dobrze wystarczy:)
Dobrej niedzieli:)))))))))