wtorek, 17 maja 2016

Właściwie postawione pytanie...

Jakoś tak wychodzi mi w tym blogowym pisaniu, że posty dotyczące ostatnio wykonanych prac, przeplatam z postami podróżniczymi, czasami jeszcze "wcisnę" recenzję książkową lub kinową. 
Więc dziś wypada na dekoracje, ale będzie też o książce, która mnie absolutnie zauroczyła i kilka fotek z ogrodu. Wiem, że to temat rzeka, ale często zatrzymuję się nad myślami, dotyczącymi tego, jak to jest, że ktoś skupia się tylko na tym, co na obiad (to duże uproszczenie, ale wiecie, o co chodzi), a ktoś inny, np. ja, ma kilka notesów z zapiskami dotyczącymi dekoracji, które chce przygotować, książek, które musi koniecznie przeczytać, miejsc, które musi zobaczyć, kwiatów, które, chce mieć w ogrodzie i które, które i które...;) W związku z tym, ale zauważyłam, że też z wiekiem, dochodzi do delikatnej roszady wśród znajomych. Część z nich tak, jak ja, mając przed sobą szklankę do połowy pełną wody, potrafi skupić się na tej połowie, a nie nie na miejscu, gdzie tej wody nie ma. Na szczęście w moim wachlarzu znajomych jest dużo wspaniałych osób, ciekawych, szczerych, kochanych po prostu. I wcale tak nie jest, że sobie czegoś zazdrościmy. Przepraszam, mamy czasy, w których kawałek mieszkania i samochodu ma prawie każdy, więc czego zazdrościć...
Moja postawa życiowa, a więc stawianie pytania, co JA mogę dać tej drugiej osobie, czym JA mogę przyciągnąć do siebie ludzi, powoduje, że tych znajomych jest sporo. I nie ma co się zadręczać, że ktoś wbija szpile, tacy byli i będą, sztuką jest umieć spojrzeć na nich, jako na słabych i zalęknionych, bo ileż jadu trzeba mieć w sobie, by wymyślać na temat kogoś nieprawdziwe rzeczy. Jeżeli ktoś potrafi czerpać satysfakcję z krzywdy wyrządzonej komuś, to jest po prostu żałosny i zły. 
Wiele razy domagając się szybkiej sprawiedliwości od życia, bo ktoś mnie bardzo zranił, musiałam się nauczyć pokory i cierpliwości. I wreszcie noszę w sobie te dwie piękne cnoty. Czasami jest trudno, ale przekonałam się w wielu przypadkach, że warto czekać i nagle przychodzi satysfakcja, że jednak prędzej czy później krzywda zostaje wynagrodzona. Podobnie z dobrem, które chcemy czynić, ono wraca, czasami ma zdwojoną siłę i przybiera postać osoby, którą poznajemy i jest nam z nią dobrze. To nie świat materialny, lecz emocje i uczucia są najważniejsze w życiu.
Noszę w sobie tony optymizmu i melancholię, ale nie taką pozowaną, nie lubię osób melancholijnych na pokaz, osób, które są wiecznie smutne, bo coś...Osób, które nie chcą sobie pomóc tak naprawdę, bo pasuje im rola męczennika...a potem są zdziwieni, że wszyscy się odsunęli. I co? I oczywiście twierdzą, że to wszyscy "oni" się zmienili...Jeszcze raz powtórzę, najpierw pytanie, co JA mogę światu dać, a potem rozliczanie i ocenianie otoczenia...
No dobrze,  to teraz pokażę, co JA światu dałam, tym razem chodzi o dekoracje:)))
Najpierw duża szafka na klucze, to miał być prezent na rocznicę ślubu i ponoć się podobał.
Dano mi wolną rękę, jeśli chodzi o ozdabianie, więc wykorzystałam kwiatowy motyw, który bardzo lubię i marzy mi się, by wykorzystać go przy dekorowaniu małego stolika. Projekt stolika we wspomnianych wcześniej notatnikach;)



Trwamy w czasie komunijnym, więc było zamówienie na kuferki na tę okazję. Jeden większy, a dwa kolejne jednakowe, aby w rodzinie nie było niezręcznej sytuacji. Przy ozdabianiu postawiłam na delikatność, symbolikę i delikatne postarzanie.








Kolejny prezent to urodzinowy kuferek na drobiazgi dla Doroty, miłośniczki lawendowych klimatów:)




Dalej mała budka na klucze dla Gosi, miłośniczki motywów folkowych:)


Kolejna praca to podkładki na stół. Postarzane i ozdobione papierem ryżowym firmy Stamperia, które uwielbiam, ze względu na różnorodność w motywach i dobrą jakość.





Pozostaniemy w klimacie postarzanych kuferków. Pierwszy to skrzyneczka na fotografie. Skorzystałam z kilku papierów ryżowych. Najpierw przykleiłam ten z pismem, a na to wycięte fotografie. Koronką chciałam podkreślić klimat retro.




Drugi postarzany kuferek to herbaciarka. Ponownie skorzystałam z papieru ryżowego. Użyłam farb kredowych Annie Sloan. Kolor to "Paloma", a więc połączenie delikatnej szarości z odrobiną brązu i wrzosu.




I kolejna szafla na klucze. Uwielbiam motywy prowansalskie, kocham wiklinowe fotele, biel, kamień na ścianach, okiennice i mnóstwo kwiatów. To wszystko jest na tej szafce. I znów farby kredowe, tym razem kolor "Original", to złamana biel. Całość mocno postarzana, miejscami użyłam patyny i wosku postarzającego.





Kolejna dekoracja to wieszak do chłopięcego pokoju. Może na czapki, może na zawieszki, a może na pierwsze osiągnięcia podróżnicze;)




I na koniec kuferek od Agnieszki dla chrześnicy. Miało być różowo i z księżniczką, więc jest;)




A więc tyle dałam ostatnio światu;) A świat dał mi piękną, choć wstrząsającą książkę, pt.: "Dygot". Autorem jest pisarz młodego pokolenia, Jakub Małecki, znany z licznych opowiadań i książek, takich jak: "Błędy", "Przemytnik cudu", "Zaksięgowani", "Dżozef", "W odbiciu", "Odwrotniak".


"Dygot" to saga rodzinna, podzielona na pięć części. Pierwsza rozpoczyna się w 1938 roku, ostatnia kończy w 2004 roku. Poznajemy w niej historię trzech pokoleń dwóch rodzin: Łabendowiczów i Geldów. 
Autor umiejętnie połączył historię, obraz polskiego społeczeństwa i magię...Efekt zachwyca. Powstała opowieść o przedwojennej polskiej wsi, wojnie, latach PRL - u i współczesności.
Przekonujemy się jak osobiste słabości i obsesje, przepowiednie i klątwy rzutują na działania człowieka, bez względu na to, czy wierzy w nie, czy też nie.
Losy obu rodzin przeplatają się, często w zaskakujący sposób. Na dobre zespala je uczucie dwojga odmieńców, introwertycznego albinosa Wiktora i okaleczonej w płomieniach dziewczyny Emilii. 
Wiktor to niesamowita postać, świetnie "zbudowana" przez autora, tajemnicza i wzruszająca. Po kilkudziesięciu latach syn obojga, Sebastian odkryje najbardziej mroczną tajemnicę obu rodzin. Kim jest? Utracjuszem i aferzystą, który postanawia wykorzystać możliwości, jakie daje Poznań, kipiąca życiem metropolia.
Małecki przeplata sielankowy obraz wsi z naturalistycznymi obrazami prostego życia, ukazując w ten sposób dygot, będący metaforą ludzkiego istnienia. Powieść spina klamra, przedstawiona historia zatacza koło. 
Dla mnie ta książka to taki osobisty powrót do dzieciństwa. W naszej miejscowości mieszał chłopiec albinos, więc czytając o historii Wiktora, o jego rozterkach, a także podejściu otoczenia do takich ludzi przypominał mi się "nasz" Krzysiek...Wróżby Cyganek...pamiętam je, jak szukały chętnych do wróżenia z ręki...Znałam takich, którzy w te wróżby wierzyli, a może prowokowali swoje zachowania tak, by się spełniły... W "Dygocie" to, co przepowiedziała wróżka się sprawdziło.
Bliski mi jest także początek powieści, w którym Niemcy opuszczają po przegranej wojnie tereny zachodnie. Wychowałam się w domu, w którym mieszkali Niemcy i co chwila odkrywaliśmy różne pamiątki po poprzednich właścicielach. 
Książka jest mocna, ale otwiera pewne kanały, przywołuje obrazy, bo ja osobiście dzieciństwo na wsi z lat 80 - tych wspominam bardzo dobrze, pomimo braku wielu rzeczy, nasze zabawy i pomysły były świetne, nie było czasów na nudy. To nas ukształtowało i nie można o tym zapominać.

Pozostaniemy w klimacie wiejskim;) Wychowałam się wśród kobiet, które kochały kwiaty. Ja też je kocham. W zeszłym roku posadziłam piękne drzewko, to głóg pośredni, który w tym roku odwdzięczył się pięknymi, różowymi kwiatami.


Lilak, który Wam ostatnio pokazywałam, jeszcze w pąkach, także pięknie kwitnie i zdobi moją świeżą rabatę. Lubię naturalistyczne i rustykalne ogrody, nie dla mnie krótko przystrzyżone trawniki i iglaki, choć je mam także. Wiem, że w ogrodzie dużo pracy, i kręgosłup będzie bolał, ale co zrobić, jeśli człowiek nauczony pracy w ogrodzie, czerpie największą satysfakcję wieczorem, gdy wreszcie może usiąść na ławce, napić się kompotu z rabarbaru i patrzeć na to, jak rośliny potrafią się pięknie odwdzięczyć swoją urodą i kolorami:)





Mój post także zepnie klamra;) Pokażę Wam tort, jaki przygotowała moja koleżanka na uroczystość komunijną naszego syna. To właśnie koleżanka z tego wachlarza znajomych, o którym pisałam na początku. Osoba, z którą można gadać i gadać, która ma podobne podejście do życia, u której nigdy nie zauważyłam zazdrości czy nieprzychylności, raczej zawsze pomoc i dobrą radę. Beatko, dziękuję:)))


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za uwagę, za obecność na blogu, za komentarze. Za każde dobre słowo, które zostawiacie. Życie to trud, nikt nie obiecał, że będzie łatwo...Ale na szczęście są przestrzenie, w które można uciec, gdy ktoś zrani, albo mamy gorszy dzień. W moim przypadku jak już wiecie, to książka, rękodzieło, ogród...To bardzo bezpieczne tereny...:))))
Monika

sobota, 7 maja 2016

W klimacie skandynawskim...Bornholm na weekend i "Wyspa skazańców" na wieczór:)

Witam serdecznie:)

Skandynawia to przede wszystkim region geograficzny, ale także kultura, sposób życia i bycia także...To świetne kryminały, dobre filmy i mnóstwo atrakcji turystycznych. 
W zakładce : Książki, można znaleźć kilka kryminałów skandynawskich, jak wiecie...uwielbiam je!
Dziś proponuję Wam urlop na duńskiej wyspie Bornholm, na której jakiś czas temu odpoczywaliśmy, a w drugiej części dzisiejszej opowieści norweski film.
Ta niewielka wyspa na Bałtyku zachwyciła mnie spokojem, malowniczymi widokami, historią i mnóstwem rowerów:)
Pogoda co prawda nam nie sprzyjała, ale zawsze powtarzam za panem Zubilewiczem, prezenterem pogody, że nie ma niedobrej pogody, są tylko nieodpowiednie ubrania;) I tego się trzymam.
W drodze na prom towarzyszyła nam właśnie taka pogoda:/



 A po przypłynięciu na Bornholm było tak, jak na zdjęciu za nami...ale humory nam dopisywały:)


Według legendy, Bornholm powstał, kiedy Bóg wrzucił do Bałtyku resztę z tego, co zostało po stworzeniu Skandynawii. Według naukowców wyspa była kiedyś elementem łańcucha górskiego, który powstał po zderzeniu dwóch płyt kontynentalnych. 
Znajduje się prawie 100 km od polskiego wybrzeża, więc rzeczywiście warto na niej choć na chwilę zakotwiczyć;)
Zanim opowiem o walorach architektonicznych i przyrodniczych, chciałabym zwrócić uwagę na wielką serdeczność mieszkańców, którzy pozdrawiali nas przy każdym spotkaniu. Ich spokojne i bardzo pogodne usposobienie to jeden z najważniejszych atutów wyspy.

Stolicą wyspy jest miasteczko Ronne. Mnóstwo malowniczych uliczek, kolorowe i zadbane domostwa,  wspaniała starówka z chałupami z pruskiego muru, a także zabytki to główne walory miasta. 





Jednym z zabytków jest kościół św. Mikołaja, zbudowany w XIV wieku, wewnątrz znajduje się chrzcielnica z XV wieku.


Warto zobaczyć latarnię morską z 1880 roku. 



A także budynek najstarszego, amatorskiego teatru w Danii z 1823 roku.


Atrakcją Bornholmu jest też piękny rotundowy kościół św. Wawrzyńca z 1160 roku, akurat wtedy strasznie padało i tylko przez mokrą szybę mogliśmy podziwiać tę budowlę:( 
Kościoły rotundowe budowano na planie koła, śnieżnobiałe ściany pokryte są szarym dachem. Od początku pełniły funkcję sakralną i obronną. 



Charakterystycznym elementem krajobrazu Bornholmu są wiatraki, najczęściej typu holenderskiego.



Na wyspie można zobaczyć także liczne huty szkła, w jednej z nich braliśmy nawet udział w prezentacji wykonywania wyrobów artystycznych, można je kupić i sfotografować.







Na Bornholmie można znaleźć ślady sięgające średniowiecza. Mogliśmy zobaczyć ruiny zamku Hammerhus, znajdujące się w północnej części wyspy. To największy tego typu kompleks w Europie. Zamek został zbudowany ok. 1255 roku na polecenie biskupa Lund, który walczył o hegemonię z królem duńskim. Zamek przechodził z rąk szwedzki i duńskich...współcześnie ruiny robią wrażenie, ze względu na położenie na skalnym klifie, a także rozmiary.








Bornholm to idealne miejsce na spędzenie kilku dni, mam nadzieję, że jeszcze tam wrócimy, bo w ciągu jednego dnia nie udało się zobaczyć wszystkich atrakcji wyspy.

Na koniec naszej wyprawy, gdy byliśmy już w Szwecji, w Ystadt powędrowaliśmy zobaczyć niezwykłe miejsce, które z lotu ptaka przypomina łódź, może wikingów?:)
To Ales stenar, kamienny kompleks składający się z 59 głazów i mający 67 metrów długości. Istnieje wiele teorii na temat powstania tego kompleksu. Przypuszcza się, że może to być grobowiec z przełomu VI  i  VII wieku naszej ery, będący dziełem przodków wikingów. Archeolodzy uważają, że pochowano tam jakiegoś znakomitego wodza. Koncepcja sakralna mówi o miejscu odprawiania religijnych obrządków. Szwedzki badacz, a jednocześnie odkrywca amator Bob Lind przekonuje o tym,że kompleks to pradawne obserwatorium astronomiczne, a tworzące go głazy to zegar słoneczny. Największymi kamieniami są "rufa" i "dziób", mają prawie 3,5 m, Są one skierowane w kierunku wschodnim w czasie przesilenia letniego i zachodnim w czasie przesilenia zimowego. 
To miejsce niezwykłe i ciekawe, intrygująco wyglądały grupki ludzi, siedzących pośród tych kamieni przy małych lampkach...Zbierają się tam w poszukiwaniu spokoju, dobrej energii, a może rozwiązania problemów.




Mam nadzieję, że zachęciłam Wam do odwiedzenia tej pięknej wyspy, nazywanej "Majorką Północy". I nie ma w tym przesady.  Jeśli lubimy skandynawski porządek, mozaikę kolorów prawie jak w Toskanii czy Prowansji, i darzymy "uczuciem" w końcu także i nasz Bałtyk, to warto na Bornholm popłynąć. Baza noclegowa i gastronomiczna wspaniale rozwinięta, dobre połączenia promowe i przyjaźni mieszkańcy, a wśród nich wielu Polaków, to chyba wystarczające argumenty na to odwiedziny wyspy. Mam nadzieję, że jeszcze tam wrócimy:)

Tak, jak pisałam na początku, pozostaniemy w klimacie skandynawskim. Chciałam Wam polecić film, może go znacie, a jeśli nie, to w wolnej chwili obejrzyjcie. To film norweski z 2010 roku, to "Wyspa skazańców".



Akcja dramatu dzieje się na początku XX wieku w Norwegii. Na jednej z wysp znajduje się ośrodek poprawczy dla chłopców. Trafiają oni tu często po prostu za błahostki. To piekło, sadystyczni opiekunowie, nieludzkie kary, reżim i wykorzystywanie chłopców w każdy sposób. Na wyspę trafia Erling, niesłusznie skazany za zabójstwo. Jego celem jest ucieczka.  Ale do tej pory nikomu się nie udało. Chłopiec imponuje odwagą, hartem ducha i miłością do pewnej osoby...kim ona jest, to też było dla mnie zaskoczenie, ale też i wielkie wzruszenie.
Dochodzi do buntu, jaki będzie efekt...Warto zobaczyć film i się dowiedzieć. 
Surowość klimatu norweskiego, wspaniała gra aktorów, piękne zdjęcia, muzyka, a także, to, że film jest oparty na faktach przekonało mnie, by ten film polecić na blogu. 
Więzienie na wyspie wciąż istnieje, ale współcześnie ma odmienne oblicze, jest nazywane "pierwszym ekologicznym więzieniem na świecie", ponieważ zasilane jest energią słoneczną, produkuje żywność na własne potrzeby, oddaje wszystko do recyklingu, co się da, próbuje zmniejszyć emisję dwutlenku węgla i jest ogrzewany drewnem. Po opuszczeniu więzienia tylko 16 % więźniów dopuszcza się recydywy, dla porównania średnia europejska to ok. 70 %.
Więźniowie mogą korzystać z bibliotek, z sauny, mogą biegać na nartach, grać w tenisa, czy piłkę...A jeszcze 100 lat temu było tam prawdziwe piekło na ziemi. Warto to zobaczyć własnie w filmie.

Życzę Wam pięknego i słonecznego weekendu, do zobaczenia na Waszych blogach;)