wtorek, 29 grudnia 2015

Bielimy i postarzamy, kufry dla kochanych kobiet i zajrzyjmy do Komańczy;)

Nie będę oryginalna, bo podobnie jak na większości blogów napiszę, że już po świętach i że trzeba wrócić na właściwe tory;) Ale cieszę się, że nastrój świąteczny nas nie opuszcza, za nami dni pełne przemyśleń i refleksji. 
Jak nie raz pisałam, nigdy na tym blogu nie będę odwoływać się do religii czy polityki. Te dwie przestrzenie to bardzo prywatne sprawy i obie doprowadziły do wielu kłótni, ba, nawet wojen. A ja bardzo nie lubię, gdy ludzie się kłócą...
Jakie byłe tegoroczne święta? Jestem z siebie dumna, wiecie dlaczego? Bo wreszcie zdecydowałam sama, że wcale nie muszę siedzieć przy pełnych stołach, bo tak nakazuje kultura i tradycja. Owszem, byłam, zjadłam i poszłam;) Wiem, że nikogo nie uraziłam i wiem, że rodzina rozumie, że ja to muszę trochę sama ze sobą...
Mam wrażenie, że ludzie, szczególnie ci, którzy mają rodziny, zapominają o czasie spędzonym sami ze sobą. To znaczy, nie umieją niczym wypełnić tego czasu, nudzą się. Apeluję, w życiu bywa różnie, może się tak zdarzyć, że zostaniemy sami, więc nauczmy się go wykorzystywać, nie marnujemy go.
We mnie panowała dzika radość, bo wreszcie mogłam poczytać to, co zaczęłam, mogłam siedzieć na pniaku i patrzeć na zachód słońca, i nie myśleć, że muszę już iść do domu. Miałam w sobie dużo pokoju i obiecałam sobie, że już go nie wypuszczę, zobaczymy, czy mi się uda. Postaram się:)

Dziś pokażę kolejne metamorfozy, którymi zajęłam się przed świętami i dwa kuferki, zamówione jako prezenty, jeden dla siostry, drugi dla teściowej:)

Komoda, którą miałam zmienić wyglądała tak, jak poniżej. Sama w sobie, jest piękna, ale było zamówienie, by dopasować ją do absolutnie cudownych wnętrz domu pani Gosi, która kocha styl prowansalski, łączący estetykę francuskiej wsi z pałacową klasyką. A więc dużo przetarć, bielenia i postarzania.






I jeszcze dwa krzesła, znacie już je. Wcześniej dekorowałam je w przewagą szarości, teraz jest więcej brązu.






Gdy pracowałam przy tych krzesłach, akurat była u mnie moja czteroletnia chrześnica, zabawne było to, jak dziecko nie może się nadziwić, że krzesło ma zwierzęce nogi;)))

I jeszcze kuferki. Pierwszy z nich zamówiła u mnie nasza blogowa koleżanka, miłośniczka rękodzieła i ogrodów. Janeczko, bardzo dziękuję i jeszcze raz wszystkiego dobrego w Nowym Roku:)
A to blog naszej koleżanki: http://mojechwilewytchnienia.blogspot.com/
Kuferek miał być "spokojny", pasujący do mahoniowych mebli i dla miłośniczki kwiatów.



I drugi kuferek. Zamówiony dla teściowej, która lubi jasne kolory i jest miłośniczką kwiatów, jak większość chyba kobiet, i mężczyzn na pewno też:)






Tak zakończyłam rok, jeśli chodzi o zamówienia:) Mam nadzieję, że kolejny rok będzie równie pełny spotkań z miłośnikami rękodzieła i  będę potrafiła przygotować prace tak, by spełniły pokładane oczekiwania:)

Na początku pisałam o zachodzie słońca. W wieczór świąteczny wybrałam się z naszym ukochanym psem na spacer, oczywiście z aparatem. Długo patrzyliśmy na to żarzące się niebo. To był ten moment, gdy do serca wlewa się miłość i czuję się wielką wdzięczność za to, że jestem na tym świecie:)


I dla tych, którzy dotrwali do tego momentu...;) Chciałam polecić książkę, jedną z trzech, które udało mi się przeczytać podczas pięknych dni świątecznych. Jedną z nich jest "Wariatka z Komańczy" Marii Nurowskiej. Tę autorkę zna chyba większość z nas:) Bardzo lubię czytać jej książki.


Kolejny raz wędrujemy w chyba ulubione strony pisarki, w Bieszczady. To teren, do którego i ja mam słabość, choć byłam tam tylko raz. Wiele jest pięknych miejsc w Polsce, ale moim skromnym zdaniem właśnie w Bieszczadach i jeszcze na Mazurach można znaleźć prawdziwy oddech...od wszystkiego.
Bohaterką książki jest artystka Marta Kohn, która mieszkając praktycznie większość życia w Warszawie, wyjeżdża do znajomej starszej pani własnie w Bieszczady, do Komańczy. Wyjeżdża i już zostaje:)
Do miejscowości przyjeżdża trójka francuskich architektów, mają oni zrekonstruować spaloną osiemnastowieczną cerkiew. Jeden z nich zostaje mężem malarki. Wyjeżdżają do Lwowa...gdzie niedaleko przecież toczy się wojna. Marta zostaje w nią wmieszana...będzie więziona w Ługańsku. To czas gdy poznaje kilka ważnych osób, które mają wielki wpływ na jej dalsze życie, pełne wzlotów i upadków, cierpienia i miłości. I końcówka...OBŁĘDNIE PIĘKNA!
To oczywiście duży skrót tej powieści, ale jak będzie możliwość to zajrzyjcie do niej. Znajdziemy w niej piękne opisy Bieszczad, różne postaci miłości, od tej racjonalnej, poukładanej do szalonej i bez perspektyw. 
Bohaterka jest mi bardzo bliska, bo podobnie jak ona, czasem czuję się trochę odludkiem;) W sensie takim, że nie lubię iść w tłumie do przodu, w tłumie, który jest zainteresowany tylko materializmem, opłacalnością i konsumpcją. Ja tam wolę sobie spacerować boczną ścieżką, na końcu której jest może właśnie taki zachód słońca, który widziałam, a nie kariera, konto i tzw. sukces zawodowy;)
To tak oczywiście z przymrużeniem oka, nie chcę nikogo obrazić, ale blog traktuję jako pamiętnik z sekretami, więc dzielę się z Wami swoimi poglądami, tajemnicami, tym, co mi w duszy gra:)

Kochani, życzę Wam w Nowym Roku właśnie pokoju w sercu, miłości czasami racjonalnej, a czasami szalonej, i życzę Wam i sobie, byśmy potrafili, bez względu na wszystko, wciąż patrzeć na świat jak dzieci...czysto, bez kalkulacji i z radością:)))

Pozdrawiam! Monika

niedziela, 20 grudnia 2015

Dekoracje pod choinkę i porozmawiajmy o dzieciństwie...

Powoli, powoli wchodzimy w czas Bożego Narodzenia. Zauważa się większe skupienie, przygotowania i oczekiwanie. Dla wierzących, to czas Adwentu, przemiany i radości, że kolejny raz w życiu dane będzie doczekać Narodzenia Pańskiego. Dla wszystkich bez względu na cokolwiek, to czas spotkań z rodziną, dekorowania domu i wyszukiwania prezentów dla bliskich. Czas jakby zwalnia, więcej się uśmiechamy, jesteśmy życzliwsi i bardziej otwarci. Jedni szukają refleksji i uciekają w ciszę, inni natomiast lubią gwar rozmów przy stołach, które zazwyczaj pełne są przysmaków. Jak dobrze, że mamy taki czas. 
Najważniejsze przy tym wszystkim jest to, by wszechobecny marketing i konsumpcjonizm nie przysłonił prawdziwego sensu tych świąt. Harmonia ducha i ciała...to o to, zabiegajmy, a wtedy będzie dobrze.

Jakoś w tym roku mniej u mnie dekoracji typowo świątecznych, tak się złożyło, że miałam kilka sporych zamówień i na tym się skupiłam. Poniżej zdjęcia części z nich, a potem coś do poczytania, propozycja dla tych, którzy nie boją się trudnych tematów. Jak wiecie, do nich należę i pomimo wrodzonego optymizmu jestem realistką, i uważam, że o złych rzeczach trzeba mówić i pisać, zauważać je.

Najpierw kufer z bardzo lubianym motywem różyczek, który się nie wciąż nie nudzi i już kilka razy był w pracowni przeze mnie wykorzystywany.








Komplet składający się z pudełka na chusteczki i zakładki na książki, z motywem róży także:)






Pudełko na płyty CD:




Komplet lawendowy składający się z półeczki i wieszaka:)





Komplet stylizowany na starą Prowansję, a więc przetarcia, postarzanie i chlapanie;)






I taca z pięknym motywem i napisem wyrażającym miłość do mamy:)))






I wspomniana książka. Może kogoś zainteresuje, może będzie prezentem, warto po nią sięgnąć. Książka opisuje fakty z życia rodzeństwa Terri i Paula Duckett, którzy są autorami tej opowieści. Tytuł "Nieme wołanie" mówi wiele o tym, o czym jest książka. Dzieci wołały, błagały o pomoc...nikt nie słyszał. Zawiodła mama, szkoła i wszelkie instytucje, które pomimo, że otrzymywały sygnały o dzieci, pozostały na nie głuche.
Wiem, że takich historii jest mnóstwo, tych opisanych i tych przemilczanych. Boli najbardziej to,  że osoby postronne, dorosłe, które mogą wiele, udają, że nic nie widzą. Ja osobiście, jeśli chodzi o dramaty dzieci, jestem chyba zdolna do wszystkiego. Nie potrafię pojąć, nie ogarniam, nie rozumiem, nie akceptuję, jak można robić krzywdę dzieciom, istotom tak ufnym i zależnym od nas, dorosłych.


Książka to wspomnienia rodzeństwa torturowanego przez sadystycznego ojczyma, który na początku jest wspaniały, czuły, kupuje dzieciom zabawki, zabiera na wycieczki. Z czasem niewinne całusy stają się wstępem do czegoś mrocznego i perwersyjnego. Oprócz molestowania dochodzi jeszcze przemoc fizyczna i psychiczna. Momentami kręciłam głową z niedowierzaniem, że takie bestie chodzą po ziemi. Mało tego, mama dzieci uwierzyła partnerowi w to, że córka prowokuje ojczyma.
Koszmar trwa dziesięć lat, rodzeństwo "wyspecjalizowało się" w oszukiwaniu ojczyma, robią wszystko, by jakoś przetrwać. 
Mam wciąż przed oczami opisy zwyrodnienia ojczyma, ale zapamiętałam także niezwykłą odwagę Terrie i Paula, a byli przecież tylko dziećmi pozostawionym bez pomocy. I miłość, najpiękniejsze uczucie, które tak bardzo mocne i widoczne między bratem i siostrą. To także mnie bardzo wzruszyło w książce.
Wiem, że dzieciństwo ma wpływ na to, jacy jesteśmy, to, jak nas traktowali rodzice często wpływa na nasze życie. Jesteśmy rodzicami, wychowawcami, nauczycielami, pamiętajmy o tym, by nie podcinać skrzydeł tym bezbronnym, dzieci rodzą się dobre, to własnie świat dorosłych je zmienia, a często bardzo psuje. W tym miejscu pozwolę sobie przypomnieć filmik, który został przedstawiony przez Fundację Rodzice Przyszłości prowadzącą kampanię społeczną, mającą na celu zwrócenie uwagi społeczeństwa na zjawisko przemocy emocjonalnej wobec dzieci.
Sukces życiowy (i nie myślę tu o stronie materialnej, ale o zwykłym ludzkim szczęściu) jest wypadkową wielu zdarzeń z życia człowieka, można mieć wszystko...i jednocześnie nic, bo np. nasze dzieciństwo wyglądało tak, jak w poniższym filmie. Dziwimy się potem, że czujemy wciąż napięcie, że nie wierzymy w siebie, że zżera nas stres, albo nie umiemy odpoczywać. Nic się nie dzieje bez przyczyny.


Temat wychowania, dzieciństwo to moje ulubione tematy, cały czas pracuję na to, by być dobrym rodzicem,a przez to lepszym człowiekiem. 
Kochani, pozdrawiam serdecznie i życzę, by w nadchodzących dniach było mało wojen domowych, byśmy nie zwariowali od tego, co się dzieje już w sklepach i pamiętali, że prawdziwy sens tych świąt nie tkwi w ilości światełek i dekoracji w domu, ani w ilości potraw na stole, sens jest zupełnie gdzie indziej. Ale jestem przekonana, że Wy kochane Obserwatorki dokładnie o tym wiecie:))) Monika

sobota, 12 grudnia 2015

W pracowni kolorowo, a pod choinkę polecam "Potarganą w miłości":)

Wybrałam się dziś na mały przegląd oferty świątecznej w sklepach stacjonarnych. Miałam czas dla siebie, pełna werwy i zapału ruszyłam w teren. Nie należę do tych, którzy lubią chodzić po sklepach. Nie wiem, czy to przez to, że wiele lat pracowałam w sklepie, czy raczej odbieram to jako stratę czasu. Jestem bardzo konkretnym klientem, wiem, jakie lubię kolory, wiem, w czym dobrze wyglądam, a co warto ukryć, więc zazwyczaj po wizytach w trzech sklepach wracam do pierwszego i kupuję, co tam potrzebuję. Płacę i jestem dumna z siebie, że dokonałam szybkiego zakupu. Ale zdarzało się, że byłam poproszona o pomoc przy szukaniu butów czy torby. Godziny....to mało:( Często byłam zła i wkurzona, bo ileż razy można się przeglądać w lustrze? Mnie wystarczy jedno spojrzenie i wiem, czy dobrze wyglądam, czy nie. Może jestem po prostu zdecydowaną i konkretną osobą. Może. 
Bywa często tak, że jak jesteśmy gdzieś całą rodziną, mąż proponuje: "No kup sobie coś", tylko co? Próbuje wtedy być niby znawcą mody i pyta: "Może jakaś bluzka ci się podoba? ", ale zna mnie już doskonale tyle lat i wie, że i tak skończymy w księgarni,  i wyjdę zadowolona z kilkoma książkami pod pacha;))) Nic mnie tak nie uszczęśliwia:)
Dziś było podobnie;) Wchodziłam do kolejnych sklepów, przeglądałam kolejne dekoracje świąteczne...i po 20 minutach wydawało mi się, że wszędzie jest to samo, tylko logo sklepu inne;)
Więc poszłam do księgarni i wyszłam z zakupami wiadomego przeznaczenia:)))

To tak tytułem wstępu, choć na koniec też będzie o książce, która mnie urzekła w ostatnim czasie.
Ale najpierw kilka prac:) Szkatuła dla pewnej nauczycielki, którą baaardzo lubię. Kocha książki tak, jak ja, więc kuferek jest w kształcie książki:)




Poniżej wieszaczki dla Zosi i Asi:)




Dalej komplet składający się z kuferka i Anioła Stróża dla dziewczynki i imieniu Pia:)




A jej brat dostał komplet składający się ze skarbonki, wieszaka i kuferka na drobiazgi:)





I na koniec książka, która mnie oczarowała. Nieznana mi wcześniej Ula Ruciak napisała świetną biografię Agnieszki Osieckiej, o której wydawałoby się, że wiemy już wszystko.


Książka, napisana swobodnym i barwnym językiem, wciąga od początku. Autorka nie trzyma się chronologii, co jest atutem. Nie ocenia, nie krytykuje, ale opowiada. Wysłuchała wiele osób, którym dane było poznać Agnieszkę, pracować z nią, czy zwyczajnie bywać. Była geniuszem, absolutnym, ptakiem uwięzionym w klatce PRLu, pomimo, że podróżowała wiele, jak na możliwości w tamtych czasach. Kochała wolność, ale miała dość duże problemy z miłością, z lokowaniem uczuć. Wachlarz ulubieńców szeroki i niezwykle różnorodny, od Hłaski po Przyborę. Chciała kochać, bardzo... i być kochaną. Głód miłości, ciągłe poszukiwania, przyjaźnie, podróże, różne miejsca zamieszkania to było jej życie. Była mądra, swą indywidualnością odstawała od świata, niektórzy mieli problem z akceptacją jej zachowań, stąd wiele zerwanych przyjaźni i znajomości. Szła pod prąd. Była wciąż sobą. Chciała być dobrą mamą dla Agaty, ale nie udawała, że macierzyństwo ją przerasta. Przy córce nie potrafiła mówić o miłości do niej, a znajomym opowiadała tylko o Agacie, była z niej dumna. 
Czytając, dowiadujemy się bardzo wiele o życiu kulturalnym w Polsce w latach 50 i 60 - tych, jak ciężko było zaistnieć, jak ówczesny ustrój zabijał w ludziach indywidualizm i inteligencję. 
Teksty Agnieszki, znamy je z licznych piosenek Maryli Rodowicz, Skaldów, Łucji Prus, Magdy Umer i  wielu innych wykonawców. Dorobek Agnieszki jako autorki tekstów piosenek jest bardzo duży. Bohaterka budzi we mnie sympatię i wielki szacunek. Jej naturalność i wrażliwość ujmuje i zachwyca. Co ją pcha w zdradliwe ramiona alkoholizmu? Nie wiemy. I nie oceniajmy, bo im dłużej żyję, tym bardziej utwierdzam się w tym, że alkoholizm to choroba duszy...
A dusza Agnieszki, poraniona, cierpiąca, nie może znaleźć sobie miejsca szczególnie w latach 80 - tych, gdy na scenę muzyczną w Polsce wkracza disco polo. Tak świetna autorka tekstów i licznych przebojów musiała to jakoś przeboleć, a bolało mocno.
Pochłaniając kolejne rozdziały zadawałam sobie pytanie, dlaczego nie radziła sobie z miłością, o której tak potrafiła pisać. Na końcu książki znalazłam wytłumaczenie, autorka to kapitalnie rozwiązała. To własnie ten brak chronologii, o której pisałam na początku...Bo gdyby na wstępie była informacja o tym, że ojciec Agnieszki zdradzał mamę, wychowywał jedynaczkę w złotej klatce, chronił ją przed wszystkim i wszystkimi, zaplanował przyszłość, ingerował w życie już nawet dorosłej córki to pewnie wszystkie bolączki Agnieszki tłumaczyłabym własnie jej domem rodzinnym. A tak wciąż zastanawiałam się na jej wyborami, wracałam do rozdziałów, zastanawiałam się, szukałam informacji w internecie, by na końcu dowiedzieć się, a może nawet kolejny raz znaleźć potwierdzenie na to, że dom rodzinny, atmosfera w nim panująca, rodzaj relacji ma wpływ na nasze życie jako osoby dorosłej, bez względu na to, czy nam się to podoba, czy nie. Ale to temat może na inny post:)
W każdym bądź razie gdyby ktoś chciał sobie sprawić ciekawy prezent pod choinkę, to z całego serca polecam "Potarganą w miłości", aha jeszcze muszę wspomnieć o samym wydaniu. Książka obfituje w piękne fotografie, teksty piosenek i słowa wierszy:) To dodatkowe atuty tej książki.
Długo zastanawiałam się nad wyborem cytatu, i tak sobie myślę, że niech będzie o miłości właśnie, bo tak naprawdę wszyscy jej potrzebujemy, Agnieszka także za nią bardzo tęskniła i uważam, że jej największą miłością był Marek Hłasko, mój ulubiony pisarz w czasach licealnych:)
Więc:

"Przyjaciele moi i przyjaciółki. Nie odkładajcie  na później ani piosenek, ani egzaminów, ani dentysty, a przede wszystkim nie odkładajcie na później miłości. Nie mówcie je: przyjdź jutro, przyjdź pojutrze, dziś nie mam dla ciebie czasu. Bo może się zdarzyć, że otworzysz drzwi, a tam stoi zziębnięta staruszka i mówi: Przepraszam, musiałam pomylić adres i pstryk...iskierka gaśnie."

Kochani, kończąc życzę Wam, by ta iskierka w Waszym życiu nigdy nie zgasła:))) Dziękuję za tyle pięknych rozważań w Waszych komentarzach, tyle dobrych słów o tym, co piszę i co pokazuję:)
Dobrej niedzieli i oby coroczna karuzela zakupowa nie za bardzo nas zmęczyła, namiastkę tego zmęczenia miałam dziś, a przecież karpia w księgarni nie kupię;)))